Jeżeli lubisz bezkresny spokój błękitnego oceanu, polubisz również niekończący się zielony ocean mongolskiego stepu.
Wreszcie zjechaliśmy z szosy. Nad rzeką zostały rozstawione stoliki, na których znalazły się wielkie kawałki gotowanej wołowiny, baranina, kanapki i piwo. Jestem jedynym obcokrajowcem, ale Ci ludzie studiowali lub pracowali w różnych krajach, więc tworzymy nowe esperanto na bazie angielskiego, czeskiego, mongolskiego i rosyjskiego. Po krótkim mongolskim lunchu i odśpiewaniu 3 pieśni, ruszamy w drogę. Przed nami odcinek około 100 km przez step pełnymi drogami. Przed nami falujący zielenią ocen mongolskiego stepu. Dopiero teraz widzę, że nigdzie nie ma jurt ani stad bydła. Puszyste białe chmury rzucają cień na zielone góry. Prujemy 60 km/h, samochód skacze jak piłeczka. Czas szybko mija, a droga prowadzi do celu. Mówiąc droga, mam na myśli obieranie kierunku wg kompasu lub wyczucia prowadzącego Lexusa właściciela fabryki przetwarzania skór. Czasami jedziemy drogą, a niekiedy na przełaj przez ocean traw. Irlandczycy śpiewają pieśni o zielonej wyspie, ale to mongołowie mogą śpiewać pieśni o zielonym oceanie.
Przed wieczorem, profesor zaprasza na kolację. Zjemy ja w pobliskich górach. Chwila przygotowań i jedziemy w cztery samochody terenowe w kierunku pobliskich gór. W linii prostej jakieś 7-10 km. I tak też jedziemy. W linii prostej, na przełaj, przez step, po zielonym dywanie, który to niewidzialny opiekun tych gór, rozwinął przed kołami naszych samochodów. Pierwsze miejsce postoju pełne jest kwitnących ziół, a zapach jest tak odurzający i intensywny, że kręci się w głowie. Ktoś jest uczulony, więc jedziemy wyżej. Zatrzymujemy się na stoku góry. Profesor nalewka czarkę wódki i wylewa ja wysoko do góry, tak, aby rozlała się, po jak największej powierzchni stoku. Dołączają inni, ofiarowują niewidzialnym opiekunom wódkę, podnosząc wysoko ręce, otwierają się na wszechświat oraz proszą o błogosławieństwo. W tej modlitwie, nie ma nic ze skostniałej religijności. Ktoś się śmieje, ktoś modli, ktoś przygotowuje kolację. To jakby powiedzieć, rób co chcesz człowieku, tylko nie przeszkadzaj innym. Jestem zaskoczony sprawnością, z jako przygotowany został posiłek. Kilka minut i już siedzimy na rozkładanych krzesłach przy stole. Na kolację jemy, jak łatwo się domyśleć, baraninę. Została przygotowana metodą gorących kamieni. Chodzi mniej więcej o to, że do szczelnie zamykanego garnka, wrzuca się na przemian: baraninę, warzywa i rozpalone w ogniu kamienie. I tak kilka warstw. Duszenie mięsa trwa trochę ponad godzinę. Mongołowie, właściwie to nie używają przypraw. Twierdza, że barany zjadają tyle dobrych ziół, że przez całe swoje życie, nasycają swoje mięso ich aromatem. Baranina jest bardzo smaczna, a ja zaczynam wierzyć w prawdziwość tej tezy.